Trzecia edycja festiwalu True Tone przeszła do historii. Mamy nadzieję, że zostanie zapamiętana przez muzyków, publiczność i dziennikarzy, których gościliśmy w Gliwicach. Już w trakcie wydarzenia ze sceny padały zapowiedzi, że za rok spotkamy się ponownie – po raz czwarty. W oczekiwaniu na szczegóły, zapraszamy do przeczytania relacji Łukasza Kwaśniewskiego, zastępcy dyrektora Centrum Kultury Victoria i pomysłodawcy festiwalu:

Pierwszy dzień festiwalu otworzył kwintet Wojtka Mazolewskiego. Zespół już po próbie dźwięku był oczarowany Ruinami Teatru Victoria oraz fantastyczną akustyką tego miejsca. Co dało prognozę rewelacyjnego koncertu, który rozpoczął się jak na klasyczny spiritual jazz przystało: kalibma, dzwonki, dzwoneczki i delikatny fortepian naśladujący harfę. Duchowa aura rozlała się po wypełnionej po brzegi widowni. Wojtek zbudował fantastyczną dramaturgię całego spektaklu, bo to nie był tylko koncert. Solo na bębnach młodziutkiego Tymka Papiora zabrzmiało lepiej niż te Andrew Neimenna w filmie Whiplash. Saksofon Piotra Chęckiego i trąbka Oscara Toroka grających razem czy osobno brzmiały doskonale, Kateryna Ziabliuk w zastępstwie na fortepianie grała pięknie choć bardzo delikatnie, nie zabrakło także mocnych momentów, jak np. „Punk-T Gdańsk”. Mieliśmy wyjątkową okazję usłyszeć kilka nowych utworów, które zabrzmiały w przestrzeni publicznej po raz pierwszy. Podsumowując. Fantastyczny koncert. Fantastyczny wieczór.

zdjęcie pięciu muzyków stojących na scenie ruin teatru w gliwicach

fot. Michal Buksa

Drugiego dnia w Ruinach Teatru scena znalazła się na środku widowni, natomiast dźwięk i publiczność otaczała ją z czterech stron. Niesamowity efekt wizualny i słuchowy. Wystąpili dwaj francuscy artyści grających muzykę współczesną. Akusmi oraz Maxime Denuc. Pierwszy utwór Akusmi nawiązał do koncertu Wojtka Mazolewskiego, ale z każdą kolejną minutą muzyka zaczęła rozpędzać się jak elektryczny pociąg. Artysta zamieniał gitarę z saksofonem, dogrywał perkusjonalia, używał syntezatorów, komputera, smyczka, nakładał warstwę na warstwę za pomocą loopera. Nie da się uniknąć porównania do największych minimalistów amerykańskich, jak Steve Reich i Terry Riley, a muzykę tę można zapisać za pomocą kropek i kresek na papierze milimetrowym. Drugim koncertem tego dnia był występ solowy Maxime Denuc, który swój ostatni album Nachthorn odegrał w całości w formie djskiego seta, dodatkowo filtrując stworzony przez siebie utwór.. Poczuliśmy się jak w berlińskim klubie Berghain. Rave i dub techno, ale także mnóstwo ambientu i baroku zostało wygranych za pomocą komputera lecz za syntezator posłużyły kościelne organy piszczałkowe. To było zupełnie coś nowego. Wrażenie nie do opisania słowami. Po prostu WOW.

Artysta stojący przy konsoli, wokół publiczność

fot. Michał Buksa

Artysta dający koncert, publiczność zgromadzona wokół niego

fot. Michał Buksa

Trzeci dzień poświęcony był muzyce kameralnej i instrumentom akustycznym. Pierwszy występ, czyli William’s Things, korespondował z dniem poprzednim, gdyż na scenie pojawiły się małe roboty. Stały się one bardzo ciekawą atrakcją całego występu. Wszystko to zostało wymyślone i zaaranżowane przez Michała Górczyńśkiego, który tego dnia występował w obu zespołach, ale o tym za chwilę. Wiodącym instrumentem niedzielnego wieczoru stał się kontrabasowy klarnet, który brzmi zjawiskowo i potężnie. Kto miał kiedykolwiek okazję usłyszeć go na żywo, wie o czym mówimy/piszemy. Historie o robotach oraz wiersze Kyle Dargana i Vincenta van Mechelena wyśpiewane przez angielskiego Polaka Sean Palmera były jak w teatrze groteski. Rozmaitość barw jego głosu i nieskończone możliwości wokalne wprawiały w osłupienie. Widownia zamarła i w skupieniu czekała na dalsze losy robotów. Drugim zespołem, w którym zagrał Michał Górczyński była Bastarda. Przyjechali do nas ze świeżutkim materiałem na 10 album „XB”, w którym muzycy opracowali w swoich aranżacjach i swoim oryginalnym stylu utwory filmowe polskich kompozytorów XX wieku. „Dziecko Rosmery”, „Taniec Eleny”, „Deszcze niespokojne” brzmiały świeżo i urzekająco. Ktoś musiał opowiedzieć to na nowo, a dokonać mogli tego tylko oni. Paweł Szamburski, założyciel grupy jest czarodziejem klarnetu altowego, ale także czarodziejem narracyjnym, który co utwór wprowadzał nas w historię kolejnego filmu i kolejnego soundtracku, bawiąc się z widownią w swego rodzaj quiz, który rozluźnił atmosferę i muzyka, która nie należy do łatwej w odbiorze oklaskiwana była chyba najgłośniej podczas pierwszego weekendu trzeciej edycji True Tone.

fot. Michał Buksa

zdjęcie dwóch muzyków siedzących na scenie spalonego teatru

fot. A. Fułat

TRUE TONE – DRUGI WEEKEND

Drugi weekend True Tone Festivalu na Scenie Bojków otworzył nowy projekt Kuby Więcka HOSHII. W składzie zespołu znaleźli się Grzegorz Tarwid na instrumentach klawiszowych, Max Mucha na gitarze basowej i Miłosz Berdzik na perkusji. Album jest spokojny i nikomu krzywdy zrobić nie może, natomiast koncert brzmiał zdecydowanie mocniej, a to przede wszystkim za sprawą Maxa Muchy i jego efektów. Miłosz okazuje się jednym z najlepszych perkusistów młodego pokolenia w kraju. Tarwid i Więcek także nie pozostawili złudzeń, że są wybitnymi muzykami i razem gra im się wyśmienicie. Miało być lekko i przyjemnie, a było przyjemnie i mocno. Rozmowy w przerwie z uczestnikami koncertu potwierdzają, że dla wielu było to duże zaskoczenie, a na domiar tego sprzedały się wszystkie płyty winylowe, które z sobą przywieźli.

Zdjęcie muzyków na scenie.

fot. Michał Buksa

Po Hoshii na scenie pojawili się Jazzpospolita. Takiego pomysłu na koncert chyba nikt się nie spodziewał poza samym zespołem, ale i sami muzycy nie przewidzieli zakończenia koncertu. Jazzpospolita wystąpiła w nowym składzie (liderem od początku jest basista Stefan Nowakowski) i to Ci nowi muzycy wprowadzili muzykę Jazzpo! na tor post rocka i progresywnego brzmienia. Gdyby Pink Floyd miał zacząć grać jazz, to prawdopodobnie tak by to mogło wyglądać. To oczywiście opinia w bardzo dużym uproszczeniu, ale co z tym zakończeniem…? Podczas ostatniego utworu, w jego samej końcówce wyłączony został prąd i to nie tylko w budynku Sceny Bojków, a całej miejscowości. Muzycy oklaskiwani byli cały występ sowicie, a na zakończenie widownia już stała jakby czekała na coś więcej. Stefan zebrał kolegów w kółeczku niczym trener i powiedział: mamy akustyczny fortepian, kontrabas i perkusję – gramy bis bez prądu. Michał Milczarek wziął do ręki gitarę elektryczną usiadł na skraju sceny, aby było go chociaż odrobinę słychać i tak oto kupili serca całej widowni. Trudno słowami oddać atmosferę, która wtedy zaistniała. Brawo Jazzpospolita!

Zdjęcie muzyków na scenie.

fot. Michał Buksa

Drugiego dnia drugiego weekendu (czyli dzień piąty całego festiwalu) otworzyła Siema Ziemia. Budynkiem zatrzęsło w posadach. Słuchając doskonałego, drugiego albumu grupy „Second”, można odnieść wrażenie, że album bardziej ukierunkowany jest na szeroko rozumianą muzykę elektroniczną a nawet klubową, za to koncert podczas True Tone bez wątpienia miał charakter rockowy. Potężne bębny Andrzeja Koniecznego, syntezatorowy bas Wuja HZG, piękne lecz oszczędne partie gitary Fryderyka Szulgita i na przemian, to dominujące, to wspierające saksofony oraz flet Kacpra Krupy, plus elektronika i sample każdego z muzyków, z każdą kolejną minutą występu zapierały widowni dech w piersiach. Po krzykach, wrzaskach i długich oklaskach można było wywnioskować, że widowni także się podobało. Muzycy świetnie rozumieją się na scenie, energia którą nam wysłali i którą otrzymali z powrotem była niczym oliwa dolewana do ognia. Koncert trwał ponad godzinę, ale niestety mogliśmy odnieść wrażenie, że trwał zaledwie 20 minut.

fot. A. Fułat

Mimo, że Siema Ziemia zagrała na rockowo, to niesamowitym efektem mogłoby być płynne przejście w koncert Zimy Stulecia, tak jak gra się podczas imprez elektro, house, techno w klubach. Tak się jednak nie stało, chociaż myślimy intensywnie czy udałoby się to jakoś jednak w przyszłości zrealizować… Latarnik (Marek Pędziwiatr) i Cancer G (Marcin Rak) weszli na scenę pewnym krokiem i przywitali widownię niczym twórcy sceny HH. Widownia przywitała ich jak należy i koncert rozpoczął się od utworu „Ostatnia taka zima”, który wprowadził bujająco w to co za chwilę miało przerodzić się w imprezę klubową. Część widowni od początku występu tańczyła przy barze, ale zaskoczeniem byli Ci uczestnicy na krzesłach. Udowodnili, że tańczyć da się także na siedząco. Zima Stulecia na żywo brzmi rewelacyjnie i mimo tego, że na scenie znajduje się tylko dwóch muzyków, to nie ma tutaj mowy o minimalizmie. Jedno trzeba przyznać muzykom z Wrocławia… Tworzą kawał muzycznej historii w naszym kraju i coraz częściej eksportują swoją twórczość na zagraniczne festiwale i trasy.

Zdjęcie muzyków na scenie.

fot. A. Fułat

Ostatni dzień na Scenie Bojków, ale i ostatni całego festiwalu okazał się prawdziwą petardą i takie miało być założenie tegorocznej edycji, aby drugą część True Tone 2024 wypełniła muzyka basowa, bardzo rytmiczna i brzmiąca monumentalnie.  Pierwszy koncert finału to Ninja Episkopat, młody zespół z Krakowa i Warszawy, mający na koncie epkę i jeden album długogrający. Ninja dosłownie rozbiła bank. Bezkompromisowość, dzikość, melodyjność, fryty oraz przydźwięki Alexa Clov na saksofonie + gitara Igora Wiśniewskiego niczym w Nine Inch Nails oraz jazz rockowe bębny Patrycji Wybrańczyk, które grały osobną melodię i równocześnie tworzyły kręgosłup dla całego koncertu. Wszystko dodatkowo wspierane samplami i elektroniką brzmiało zachwycająco. Jeden z muzycznych dziennikarzy określił ich jako „Slipknot polskiego jazzu” i podpisujemy się pod tym wszystkimi kończynami. W przerwach z różnych stron widowni dobiegało retoryczne pytanie „co tutaj się dzieje?!”

fot. Michał Buksa

Za chwilę kolejny łomot mieliśmy dostać od Błota, ale zanim to się stanie, pół godziny przerwy na złapanie oddechu.

Błoto to kwartet z kwintetu EABS, ale bardziej radykalny, bardziej alternatywny, bardziej miejski, bardziej wkurzony na otaczający nas świat. Błoto świetnie odczytali potrzeby widowni. Tym razem postanowili roztańczyć publiczność, którą zbombardował dźwiękami poprzednie zespół. Marcin Rak bez wątpienia stał się ojcem chrzestnym dla młodego pokolenia perkusistów i nowego stylu gry. Wuja HZG (Paweł Stachowiak) jest trzonem i trzyma wszystko w ryzach sterując walcem. Marek i wszystkie jego „parapety” brzmią wybitnie, są basy, środki i treble, jak on to tak świetnie poukładał? No i Olaf Węgier, wspaniały saksofonista, chociaż tym razem bardziej skupiał się na swojej nowej, elektronicznej zabawce i czasami brakowało mi szalonych partii na instrumencie. Natomiast widownia pląsała i wrzeszczała z zachwytu. Kiedy cała sala stała i prosiła o bis, Błoto postanowili zagrać piosenkę „Afrika Bambaataa feat Westbam – Agharta” i tutaj ludzie znaleźli się już pod sceną, młodzież wężykiem okrążała salę, co rozbawiło wszystkich łącznie z zespołem. Powiem krótko – lepszego zakończenia nie można sobie wyobrazić.

Zdjęcie tańczących ludzi.

fot. Michał Buksa

Zdjęcie muzyków na scenie.

fot. Michał Buksa

Trzecia edycja True Tone przeszła do historii, jako zaskakująco dobra. Odwrócona kolejność do roku poprzedniego, czyli nie zaczynamy mocno i kończymy lekko, lecz kończymy z przytupem. Ten pomysł okazał się strzałem w 10. Program ułożony został w sposób przemyślany, ale nie spodziewaliśmy się, że zespoły grające jako pierwsze tak wysoko podniosą poprzeczkę dla gwiazd wieczoru. Kolejny wniosek jaki można wysnuć, to że młodzież jest coraz zdolniejsza, odrobiła lekcje i nabrała odwagi grając przed swoimi starszymi kolegami. Mam tutaj na myśli Ninję Episkopat, której koncert został nieoficjalnie okrzyknięty najlepszym podczas tego festiwalu. Na pewno będziemy przyglądać się im z uwagą, bo to jeszcze świeżynka, która niespełna 2 lata temu wydała 20 minutową epkę. William’s Things Michała Górczyńskiego dało rewelacyjny koncert i performance, Siema Ziemia i Hoshii także, naprawdę wow. W tym roku jak i w poprzednim, ale i poprzednim nie było słabych momentów. Festiwal rozwija się świetnie. Ponad 70% uczestników przyjeżdża spoza Gliwic, co jest kolejnym sukcesem dla turystyki kulturalnej. Chcielibyśmy podziękować wszystkim z osobna, ale podziękujemy wszystkim wspólnie. Po stokroć DZIĘKI!