Wielokrotnie nagradzana przez polskie Jazz Forum oraz międzynarodowe czasopisma, zapraszana na międzynarodowe festiwale, występująca i nagrywająca albumy m. in. z Jarosławem Besterem, Michałem Urbaniakiem, Urszulą Dudziak, Johnem Medeski, Johnem McLeanem, Paulinho Garcia, Zdzisławem Piernikiem, Intution Orchestra – wokalistka, liderka oraz kompozytorka Grażyna Auguścik wystąpi w tę sobotę 25 listopada w Centrum Kultury Victoria na Scenie Bojków przy ul. Parkowej 5 w Gliwicach.
Urodzona w Słupsku, od ponad 35 lat mieszkająca w USA artystka w woj. śląskim pojawi się z gitarzystą: Szymonem Mika, sekcją rytmiczną: Andrzej Święsem i Sebastianem Frankiewiczem oraz gościem specjalnym koncertu – akordeonistą Jarosławem Besterem.
Światło jest dla mnie bardzo ważnym elementem naszego życia. Zawsze dążyłam w stronę pozytywną, w stronę światła, nie w tą mroczną, nie w ciemność – tak artystka mówi o znaczeniu tytułu albumu, który zaprezentuje na zachodzie Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii, albumu będącego kontynuacją The Light sprzed kilku lat.
Jej wrażliwość i miłość do muzyki urzekają, a szerokie zainteresowania muzyczne i poszukiwania artystyczne potrafią zaskoczyć nawet miłośników muzyki eksperymentalnej i improwizowanej. By dowiedzieć się więcej na temat jej drogi artystycznej, zapraszamy do lektury poniższego wywiadu. A 25 listopada na koncert – do Gliwic, w sobotę, w stronę światła.
Z Grażyną Auguścik rozmawiał Łukasz Folda
Koncert, który zagra Pani w Gliwicach jest wydarzeniem promującym album 2 The Light. Czy jest to kontynuacja albumu The Light z 2008 roku, czy jest coś co łączy te dwa albumy? A może to tylko przypadkowa zbieżność tytułów i podświadomy wyraz szukania Światła – symbolu nadziei, duchowości, szczęścia?
To nie jest przypadkowe. Rzeczywiście, zamysł albumu 2 The Light pojawił się krotko po nagraniu płyty The Light, która ukazała się 18 lat temu. Razem z producentem i aranżerem Stefanem Petterssonem, mieszkającym w Szwecji planowaliśmy część drugą The Light 2. Nie udało nam się zrealizować wcześniej. Wróciliśmy do tematu ok.8 lat temu, ale nagła choroba Stefana przerwała ten zamysł.
Światło jest dla mnie bardzo ważnym elementem naszego życia, jeśli nie najważniejszym. Światło ma dla mnie znaczenie dosłowne i abstrakcyjne – to nadzieja, radość, to droga do wiecznego szczęścia. Płyta 2 The Light jest w charakterze inna, niż The Light, ale dziś ważna ponieważ po raz pierwszy zawiera wszystkie moje kompozycje i kilka tekstów. Nagrałem w sumie ponad 20 płyt firmowane moim nazwiskiem, ale żadnych z nich nie składała w całości z moich piosenek.
Współpraca ze Stefanem Pettersonem, genialnym muzykiem, producentem i multiinstrumentalistą, aranżerem I wizjonerem – to wielki skarb. Przyjaźnimy się od ponad 20 lat, od pierwszej płyty, którą u niego w studio zrealizowaliśmy z Urszulą Dudziak nasz wspólny piekny, ponadczasowy dziś album To i hola, złożony z polskich piosenek ludowych – nagraliśmy je dokładnie 24 lata temu.
W Pani muzyce swing przeplata się z melancholią, te dwa pierwiastki mieszają się ze sobą. Czy muzyka jest dla Pani sposobem na zadumę, refleksję, czy wręcz formą filozofii – rozmyślania nad życiem? Zmierzenia się z mrokiem, z trudnościami życia – i stąd szukanie światła?
Bardzo się cieszę, że odniósł Pan takie wrażenie słuchając moich nagrań. Dla mnie muzyka ma moc terapeutyczna i wręcz uzdrawiającą. To coś wielkiego i ważnego, co się w moim życiu i nadal trwa. Po udanym koncercie dodaje mi nowej energii do życia, poprawia nastrój i wydaje mi się, że jestem lepsza dla świata. To ciężka praca oparta głównie na emocjach. To interakcja z muzykami, publicznością, to spotkania z ludźmi po koncercie. A ostatecznie to mój sposób na życie.
Składa się na nią wiele elementów. Oprócz wykonawstwa, repertuaru, ważny jest dobór muzyków. Gram z tymi, ktorzy oprocz umiejetnosci, rozumieją moją estetykę muzyczna, słuchamy sie wzajemmnie, szanujemy również swoją inność i wierzymy, że możemy wspólnie zrobić coś nieprzeciętnego. Oczywiście, ważne jest miejsce koncertu, ale najważniejsza nasza publiczność. Ciągle zadaję sobie pytanie: czy nie zawiedzie, czy znajdzie czas i sie pojawi, czy moja muzyka jest jej jeszcze potrzebna ?
Element melancholii i nostalgii, który Pan zauważył jest mi bardzo bliski. Najlepiej czuje się w utworach właśnie o tym zabarwieniu, chociaż z drugiej strony improwizacja głosem jest moja specjalnoscia.
Melancholia jest częścią naszej, polskiej natury. Proszę posłuchać Fryderyka Chopina. Jego muzyka jest bardzo charakterystyczna i jedyna. Ubóstwia i zna go cały świat przez ostatnie 200 lat. Jego muzyka ma korzenie w muzyki ludowej – pięknej, nieskażonej, szczerej, wrażliwej, która powstała z potrzeby chwili, wyrażaniu emocji, komunikacji między ludźmi. Ma ogromną siłę, jest wielka i ponadczasowa. Kiedyś byla ludziom tak samo potrzebna. Wszystkim: szczęśliwym i zakłopotanym, To też był rodzaj terapii dla wykonawców i słuchających. Często teksty innych autorów odnosimy do swoich sytuacji życiowych. To jest właśnie moc muzyki.
Czy postrzega Pani siebie jako wokalistkę jazzową? Występowała Pani z jazzmanami, komponuje i śpiewa Pani jazz, ale występowała Pani również z Cracow Klezmer Band, Johnem Medeski, nagrywała płyty z Jarosławem Besterem, Paulinho Garcia, Johnem McLeanem, Zdzisławem Piernikiem, Intuition Orchestra, Michałem Urbaniakiem, Urszula Dudziak I wieloma innymi znakomitościami muzycznymi. To spory rozstrzał gatunkowy: jazz, folk, muzyka klezmerska i latynoska, awangarda. Czy gatunek jest środkiem do osiągnięcia celu, jakim jest tematyka poszczególnych albumów? Od czego zależy dobór współpracowników?
Jazz jest dla mnie najbliższą formą gatunku muzycznego, ale szukam inspiracji w każdym rodzaju muzyki, tak jak pewnie wielu muzyków. Słucham, odkrywam nowych muzyków, chodzę na koncerty do różnych miejsc: od małych klubów do wielkich sal koncertowych. To otwiera moją głowę, rozwija wyobraźnię, stąd ta moja różnorodność nagrań. Kiedy spotykam na scenie Jarka Bestera to wiem, czego mogę się spodziewać, jaką jest muzyczną skarbnicą. Kiedy spotykam Johna McLeana, wiem co on potrafi wnieść. Kiedy spotykam na przykład orkiestrę Prusinowskiego, wiem, na co ja mogę się przydać i jak mogę się znaleźć w tym gatunku.
Lubię nagrywać tematycznie różne płyty. Najpierw jest koncepcja, nigdy pod wpływem obowiązującej mody, ale zwykle pojawia się właśnie słuchając jakiegoś wykonawcy, czy utworu, czy koncertu. I zaczyna się proces myślowy. Kiedy już jestem pewna, co chcę zrobić, zaczynam zastanawiać się nad utworami, muzykami. Trwa to dłużej, krócej, różnie.
Nie staram się naśladować innych, bo nie potrafię tego i nie mam takiej potrzeby. Uczę się od nich, szukam swojej jak to nazywam ‘nuty’. Na przykład Matulu moja – to utwór ludowy, który dla mnie jest jak popowy hit. Zaadoptowałam go bardzo dawno temu i z radością gram go z moimi muzykami amerykańskimi, dla tamtejszej publiczności. Lubią go, czują i fajnie odbierają. Albo utwór Witolda Lutosławskiego: Tryptyk II: A w tej studni z pięknej płyty Inspired by Lutosławski. Nie przestaję go śpiewać. Śpiewam muzykę różnorodną, ale mam nadzieje, że znalazłam własny klucz na nią. Poddaję to ocenie publiczności.
Pracuje z muzykami, którzy traktują muzykę jak ja – jak wielką życiową przygodę i każdy koncert jest dla nich tak samo ważny. Nie ma znaczenia, czy gramy dla 5 osób, czy kilku tysięcy. Są liderzy, którzy nie zawiodą w żadnej sytuacji. Należą do nich: Andrzej Jagodziński, Jarek Bester, John McLean, Paulinho Garcia, Matt Ulery, czy wielu fantastycznych basistów, pianistów, perkusistów. To ogromna przyjemność grać z nimi na jednej scenie. Granie koncertów to najpiękniejszy czas w życiu. On się wtedy zatrzymuje, a my przenosimy się w inny wymiar. Myślę, że publiczność ma podobnie.
Pracuję na dwóch kontynentach, w rożnych kulturowo krajach. Wyrastaliśmy w innych realiach, mamy inny bagaż doświadczeń i też inne cechy charakterologiczne, ale na tym właśnie polega nasza siła. Wszyscy uczymy się od siebie, poznajemy swoje kultury, rozumiemy się doskonale I dlatego muzyka cały czas ewoluuje.
Muzycy katowickiego zespołu 100nka, którzy współpracowali z Herbem Robertsonem mówili mi, że nowojorscy jazzmani przyjeżdżają zarabiać pieniądze do Europy, bo u nas lepsza jest organizacja i animacja tej sceny pod względem choćby grantów, festiwali, a David Murray w wywiadzie ze mną stwierdził, że Nowy Jork to świetne miasto, ale dla twardych ludzi. Dla Europejczyka może to być zaskakujące, że USA, miejsce gdzie powstał jazz to trudne miejsce do grania jazzu, z drugiej strony jest ten kocioł kulturowy, czyli możliwość poznania muzyków z każdej części świata, muzyków którzy chcą być najlepsi, jak Pani, wyjeżdżając do najważniejszej, prywatnej, niezależnej uczelni wyższej muzyki współczesnej i jazzu – bostońskiego Berklee College of Music w 1988 roku.
Mieszkam w Ameryce 35 lat i to prawda są tam wszyscy, z całego świata, gramy ze sobą, mimo wielu różnic kulturowych. W muzyce nie ma to znaczenia, bo język jest jeden – muzyka. Dzięki wielokulturowości mamy szansę uczyć się szybciej, obcując na bieżąco z sobą, niż słuchając i ucząc się z nagrań. Ameryka jest dziś dostępna dla wszystkich. To, że się bardzo zmieniła to fakt, bo zmienił się cały świat, zmieniła się Polska. 35 lat temu przyjechałam tam do szkoły i tam spotkałam mnóstwo muzyków z całego świata, bo każdy marzył o studiowaniu w Berklee. Graliśmy ze sobą, spędzaliśmy czas poza szkołą, poznawaliśmy swoje jedzenie, zwyczaje i dla mnie to było coś, czego nie przeżyłam, mieszkając w Polsce. Dziś ludzie mają możliwość podróżowania, poznawania, a to się przekłada na sposób życia i myślenia. Z perspektywy czasu, widzę że scena muzyczna w USA i w Polsce wygląda inaczej. Dziś obfituje ona w ogromną ilość wykształconych i świadomych muzycznie talentów. Jest wielu wybitnych muzyków i bardzo trudno dzisiaj znaleźć się na tzw. szczycie rozpoznawalności, bo jest ogromna konkurencja.
Życie muzyka jazzowego w Ameryce nieco się różni od muzyka w Polsce. Tutaj mamy absolutny komfort pracy, czyli znakomicie przygotowane miejsca koncertowe, zaplecze techniczne, organizacja koncertów od strony promocyjnej, finansowej. Muzycy są zaopiekowani przez organizatorów od małych miasteczek po duże skupiska ludności. W Ameryce kluby jazzowe należą w większości do osób prywatnych, nie wspomaganych przez pieniądze państwowe, muzycy zabiegają o swoja publiczność, włączają sie w organizację i promocję, a komfort techniczny koncertów znacznie odbiega od naszych polskich standardów. Nie mowię tu o dużych salach, jak filharmonie, czy centra kultury. One rządzą się podobnymi prawami, jak w Polsce, ale jest ich niewiele w porównaniu z Polską. Gramy najczęściej w mniejszych klubach, bo taka też jest specyfika muzyki jazzowej. Do klubów przychodzą stali bywalcy albo zaproszeni przez nas goście, w większości jednak przypadkowi ludzie, tacy, którzy lubią jazz, odwiedzają różne miejsca, albo danego wykonawcę. W Polsce jednak ludzie przychodzą na konkretną godzinę, na konkretnego wykonawcę i koncerty trwają krócej. Tam gra się kilka setów. W moim ulubionym klubie w Chicago Green Mill, gramy 3 pełne godziny z 2 przerwami.
Muzycy jazzowi często też sami kreują małe miejsca do grania. Zwłaszcza pojawily się one w ostatnich latach od czasów pandemii. Ameryka nie miala dobrego zaplecza technicznego do transmisji koncertów bez publiczności. Większość klubów byla zamknięta, niektóre nie przetrzymały i upadły. To była ogromna różnica między tym czego doświadczyłam w Polsce w pierwszym roku pandemii.
W Polsce większość instytucji kulturalnych jest wspomagana z budżetu państwa, wszelkiego rodzaju grantów. Te granty również są w USA, ale są znacznie mniejsze i trudne do otrzymania, ale jak widać, nie przeszkadza to muzyce.
Całkowicie zgadzam się z Davidem Murrayem. Ameryka, i jazz są dla twardych ludzi, ale przede wszystkim dla ludzi konsekwentnych. Jeżeli kocham to, co robię, bez względu na to, czy przyjdzie 5 osób, czy 50, czy 100, gram! To jest muzyka pasjonatów, ciężko pracujących na tzw. sukces. Żeby ten sukces trwał trzeba być cały czas aktywnym, ćwiczyć, grać, być obecnym I w formie. Dlatego tam ciągle jestem, bo mierzę się z trudnościami, a one kształtują mój charakter. To, że ciągle gram tę muzykę to mój wielki sukces. Ameryka mnie bardzo wzmocniła, zahartowała, mam duży dystans do wielu rzeczy i uważam, że pieniądze ułatwiają, pomagają, ale to nie wszystko. Muzyka jest na pierwszym miejscu! Oczywiście chcemy grać i mamy to szczęście, że ta abstrakcyjna forma, jaką jest właśnie muzyka jest potrzebna nam tworzącym i słuchaczom. Jesteśmy szczęściarzami!
Na albumie 2 The Light znajduje się burdonowy, dronowy utwór Inner Light, którego wokalizy nawiązują do chorałów gregoriańskich. Płyta Past Forward też zawiera kilka duchowych, obok klezmersko-tanecznych, utworów. Czy muzyka jest dla Pani formą duchowości, modlitwy, medytacji?
Absolutnie! Muzyka to jedna z najważniejszych dziedzin mojego życia. Odnoszę ja do boskości, bo to jest coś, czego nie da się opowiedzieć, dotknąć, nie da się tego zmierzyć, zważyć, to coś, co jest ponad nami i dotyka serca. Kiedy w nią mocno wchodzimy, jesteśmy w innej przestrzeni, w innym wymiarze. To droga do światła, do szczęścia, do którego wszyscy dążymy. Nie zdając sobie z tego sprawy, rozpraszając się na zjawiska, które nas demobilizują bardziej, niż mobilizują. Muzyka nas prowadzi w niewiadomą, ale dobrą stronę wszechświata. Niesie nas tam, gdzie wszyscy podążymy. Do światła, do szczęścia. To wielkie wyróżnienie, którym zostałam obdarowana, że mogę tworzyć i jeszcze dzielić się z innymi. Mam nadzieję, że słuchacze mają podobne wrażenie, że obcujac z muzyka stajemy sie choć trochę lepsi. Każdy ją inaczej przyjmuje, każdy inaczej interpretuje, dla każdego ma inne znaczenie, inną wartość. Czasami słuchając jej, trudno to opowiedzieć słowami, to są emocje, to wrażenie, jakby na sercu rozlewało się coś niewidzialnego, najsubtelniejszego. Może tak właśnie czuje się szczęście.
Jaki materiał przygotowała Pani na koncert w Gliwicach? Tylko z 2 The light, czy będzie przekrojowo? Z jakim zespołem – składem przyjeżdża Pani do Gliwic?
Będzie zdecydowanie najwięcej piosenek z 2 The Light, ale też kilka innych utworów z moich wcześniejszych płyt, utworów które bardzo lubię wykonywać.
Zagram ze wspaniałymi muzykami:
- Sebastian Frankiewicz, z którym pracuję bardzo wiele lat
- Andrzej Święs – fenomenalny basista, bardzo zajęty i cieszę się, że możemy zagrać ze sobą
- Szymon Mika – bardzo ciekawy, utalentowany młody człowiek, wielka, nowa nadzieja gitary na scenie jazzowej
- Jarek Bester, wybitny akordeonista, muzyk, przyjaciel i wspaniały człowiek, współpracujemy ze sobą od ponad 20 lat
Mam nadzieję na świetne spotkanie z Wami w Gliwicach. Mam ze sobą nowe płyty 2 The Light I pięknie wydany vinyl
Dziękuję za rozmowę i zapraszamy do Gliwic. Łukasz Folda